Rosyjska kinematografia jest jedną z nielicznych, w której tematyka II Wojny Światowej jest wciąż żywa, niczym przysłowiowy Lenin. „Biały Tygrys” (2012) nie jest chyba takim filmem, o którym myślał ten przywódca Bolszewików mówiąc, że ”film jest najważniejszą ze sztuk”. Propaganda sowiecka nie jest tutaj specjalnie zaakcentowana. Bohaterem filmu nie jest kolektyw, nie jest nim też bohater związku sowieckiego. Film opowiada o serii trudnych do wyjaśnienia starć między mitycznym czołgiem modelu Tygrys, pomalowanym na brudnobiały kolor i związanym z nim w szczególny sposób czołgiście Najdionowie (Aleksy Wiertkow).
Otwierająca film sekwencja pokazuje czerwonoarmistów porządkujących pobojowisko. Natarcie czołgów sowieckich zmiażdżyło obronę „Rumunów, Włochów czy Madziarów”. Wszystkie atakujące czołgi spłonęły. Podczas usuwania wraków i trupów załogi, nie daje się wyjąć spalonego na czarno kierowcy. Mocno trzyma dźwignie sterowania, i nagle… otwiera oczy. Dostarczony z trudem do szpitala polowego wbrew wszelkim diagnozom lekarzy odzyskuje zdrowie. Traci jednak pamięć. Trafia do jednostki frontowej i budzi niepokój dowództwa, gdyż rozmawia z czołgami. Spalone maszyny opowiadają mu o tym jak zginęły.
Dowództwo ma duży problem. Krąży legenda o „Białym Tygrysie”. Sami Niemcy bardziej się go boją niż cieszą z pomocy, której mityczna maszyna im udziela. Nawet w najbardziej trudnej sytuacji, „Biełyj Tigr” potrafi zniszczyć wszystkie czołgi sowieckie. Po walce znika. Powstaje specjalna grupa mająca pokonać go w walce, dowódcą czołgu zostaje Najdionow. W zastawionej pułapce rozgrywa się nierozstrzygnięta walka, obie strony czekają na kolejne starcie. Tygrys wycofał się na bagno i przepadł. Szukał go batalion saperów i nie znaleziono nic poza śladami gąsienic ginącymi w wodzie. Najdionow coraz bardziej niepokoi dowództwo, modli się do boga czołgów. Spalone maszyny z czołgowego nieba wzywają go do pomszczenia ich losu i zniszczenia czołgu zjawy. Kolejne starcie jest także nierozstrzygnięte, lufa czołgu Najdionowa ulega uszkodzeniu, a on sam z rozpaczy strzela do Tigra z pistoletu TT. Ciężko uszkodzony Tygrys wycofuje się i znika.
Z pola walki przenosimy się do Berlina, gdzie obserwujemy kapitulację Rzeszy. Major wywiadu Fiedotow (Witalij Kiszczenko), prowadzący sprawę tajemniczego czołgu mówi do Najdionowa, że wojna się skończyła, a od forsowania Wisły „Tigra niet”. Ale tak naprawdę nie wiadomo co się z nim stało. On musi palić inne czołgi, poczeka na wojnę i sto lat – wyjaśnia tankista. Film kończy sekwencja refleksji Hitlera o klęsce Rzeszy i analiza duszy Europejskiej, która (co nie jest dopowiedziane wprost) znów może zmierzyć się z wojną. Czy na nią czeka Tigr?
Jak już napisałem film jest nietypowy. Nie jest on propagandą, nie jest też filmem realistycznym. To baśń bardzo dobrze opowiedziana w konwencji filmu wojennego. Doskonałe prowadzenie kamery, umiejętnie budowane napięcie, ciekawa i nie wyjaśniona wcale historia gwarantują dobrą rozrywkę. Nawet tak banalna scena jak przedzieranie się przez trawy i krzaki dostarcza wielu wrażeń. To kilku minutowe ujęcie, które nie znudzi, bo ciągle trwamy w napięciu skąd wyskoczy ponura zjawa.
Warstwa mistyczna jest osią wydarzeń, ale nie narzuca się. Jest opowiedziana dosyć naturalnie. Trudno jest mi jednak oprzeć się wrażeniu, że widzimy coś co już było. Szamański obrzęd przejścia przez inicjację pierwotnego kultu, przejścia przez ogień, przekształca bohatera w super człowieka i odziera go z innych poza walką zainteresowań i namiętności.
Różnica polega na tym, że nie znajdujemy się w dżungli amazońskiej lub w buszu australijskim. Scenerią jest stechnicyzowany jak industrialne potwory Donbasu świat wojny. Pozbawiony Boga człowiek radziecki składa go sobie mimochodem z kultu maszyn i strzępów obrazów porzuconej religii. Bóg czołgów w niebie siedzi w garniturze z oznaką czołgisty na złotym T-34, i obok niego gromadzą się spalone czołgi.
Film obok całkiem dobrej rozrywki pokazuje nam pewna wizję świata w którym rozegrała się walka tytanów. W postaci bardzo sympatycznego Najdionowa oraz paradoksalnie w końcowym monologu Hitlera rysuje fatalną przyszłość naszego kontynentu. W jego poglądach jak w w lustrze widać, że nasz świat zachodni zgubił i ostatecznie wyrzekł się swego Boga. A bez tego fundamentu, bez założyciela cywilizacji zachodniej nie potrafi się odrodzić i wraca do dzikości w oprawie gadżetów techniki. Fajnie wychodzi to w dialogach majora Fjedotowa z dowództwem, gdzie stara się on wyjaśniać obserwowane zjawisko Darwinizmem, aby tylko nie być posadzonym o religijność. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Nietsche dobrze ujął problem nierozwiązywalnego konfliktu wewnątrz zachodniej cywilizacji w swoim słynnym zdaniu „Bóg umarł…”. Niemcy rzucili wyzwanie problemowi i chcieli rozwiązać go brutalna siłą. Ich przeciwwagą była sowiecka Rosja. Siła to było jednak za mało, nie powstało nic nowego, nastąpiła dalsza degradacja. Autorowi zaś chwała za to, że w oprawie dobrego filmu rozrywkowego potrafił ukryć ciekawy przekaz.
Fajny film, recenzja nawet ciekawa, ale przefilozofowana.
Legenda o Białym Tygrysie… Film z kategorii „średni”.
Mnie ten film zaciekawił coś innego niż takie „amerykańskie” filmy zawsze to jakaś odskocznia