„To takie dziecięce hobby” pomyśli większość z waszych znajomych czytając ten tytuł. To prawda, początki modelarstwa plastikowego to proste modele do sklejania z 15 częściami za 50 centów kupowane przez dzieci z tego, co zostało po nabyciu gumy do żucia i innych skarbów. Tak było w latach 50-tych i 60-tych w krajach zachodnich. Ci, którym hobby weszło w krew spędzali dużo czasu dodając drobne detale i poprawiając kształty modeli w latach 80-tych i 90-tych.
Sklejony i pomalowany czołg BT, zdjęcie: Tamiya
Minęło kilkadziesiąt lat, i dojrzali mężczyźni przypomnieli sobie o przeżyciach towarzyszących młodzieńczym pasjom. Odnaleźli rynek modeli z wielokrotnie dokładniejszymi i droższymi modelami. Kilkaset części plastikowych i dodatki z metalu lub żywicy. Dotychczasowe wyzwania zdezaktualizowały się. Nie ma problemu z dokładnością lub żmudnym wykonywaniem od podstaw detali. Wręcz modele określane są „shake and bake”. Dokładna replika rzeczywistości aż do najdrobniejszych detali powstaje nawet w kilka wieczorów.
Gdzie tu jest wyzwanie? W nadaniu właściwego wykończenia. Chodzi o sposób pomalowania, o to jak użyć farb modelarskich. Wyzwania są właściwie dwa, pierwsze to jak w małej bryle ukazać i wydobyć te wszystkie drobne detale. W oryginalnym obiekcie są one dobrze widoczne, dociera do nich odpowiednia ilość światła i powstaje wystarczający kontrast na rzeźbie powierzchni. Na małym modelu detale optycznie giną i wygląda on jak plastikowa zabawka. Pierwszym rozwiązaniem tego problemu było wypełnianie wgłębień rozcieńczoną farbą olejną (wash) i przecieranie wypukłości suchym pędzlem. Kolejnym jest namalowanie światłocienia metodą która nazwano „color modulation” lub „color desaturation”. Przy pomocy aerografu różnicuje się kolorystykę między wystawionymi na słońce partiami modelu i tymi pozostającymi w cieniu.
Zastosowanie Color Modulation, zdjęcie Mike Rinaldi
Ciągle jednak mamy model przypominający prostą grafikę 3D. I tu dochodzimy do drugiego wyzwania – nadania tekstury zużytego materiału, tzw. weathering. Stosowanie wash-a, przecieranie, punktowanie, imitacja złuszczeń, odbarwień, zacieków, różnicowanie paneli poprzez filtry kolorystyczne, dobieranie kolorów wg color wheel dają w sumie niezwykle realistyczny efekt miniatury „żywego pojazdu”. Odpowiedni dobór technik pozwala uzyskać wrażenie prawdziwej blachy, gumy bądź drewna. Mistrzów takiego malowania nazywa się już bez żenady artystami.
Weathering czołgu BT, zdjęcie Mig Jimenez
Co dalej? W moim odczuciu, większość tak wspaniale pomalowanych modeli spełnia już oczekiwania przeciętnego modelarza. Jest to realistyczna replika obiektu westchnień wielbicieli techniki wojskowej. Najlepsze efekty wymagają jednak zacięcia artystycznego. Aby było realistycznie trzeba mieć wyczucie jak daleko należy się posunąć i oczywiście sprawną rękę. Ten poziom rzemiosła jest już dobrym narzędziem do wyrażenia jakiegoś przesłania, np. na makiecie (dioramie). Na razie są to jednak głównie przekazy ludyczne, takie „wojsko przy piwsku”, ale też i polityczne, historyczne oraz ukazujące ludzki los. W historii malarstwa batalistycznego znajdziemy przecież te same treści. Coraz więcej modelarzy sięga do mistrzów z ostatnich wieków, podpatrując kompozycję, kolory i technikę.
„Ragnarok” diorama Per Olava Lund z Norwegii, Ragnarok to w mitologii skandynawskiej zmierzch bogów – Götterdämmerung
Modelarstwo od hobby dla majsterkowiczów i entuzjastów techniki wojskowej przechodzi do dziedziny uprawianej przez osoby z rozbudzonymi potrzebami i umiejętnościami artystycznymi. Trudno dzisiaj przewidywać, czy w tej dziedzinie twórczości jest potencjał, czy jest ona dobrym medium dla prawdziwej sztuki. Paradoksalnie jednak stopniowo wychowuje ona swoich użytkowników do obcowania z sztuka wysoką.
Modelarstwo może być wspaniałym treningiem twórczości, i wprowadzeniem do wyższej sztuki. Stosuje przecież te same techniki i pojęcia jak pozostałe sztuki plastyczne, rzeźba i malarstwo.